• BLOG SAMORZĄDU UCZNIOWSKIEGO

    Szkoła Podstawowa nr 34 im. Obrońców Poczty Polskiej w Gdańsku
    • Powieść w odcinkach
      • Powieść w odcinkach

      • 19.04.2021 09:18
      • Czarna Wanilia  - powieść "w kawałkach"
      • Całe miasto było radosne. Wszyscy radowali się i weselili, gdyż nadszedł nowy dzień. Kwiaty kwitły, ptaki śpiewały, a ludzie się śmiali. Sklepy kusiły mnóstwem zapachów, a owoce pachniały wiosną i radością. Całe Miasto Kwiatów się radowało. Prawie całe. Pewien mężczyzna właśnie wchodził do kwiatu królewskiego i wiedział, że nie będzie to radosne spotkanie.  Nie o przybyciu posłów, albo, o pokonaniu bazyliszka. Spodziewał się wiadomości o atakach wiwernów albo o zbójcach grasujących na drodze. Nie mylił się, a w tym przekonaniu utwierdzili go inni Szamani Kwiecia zmierzający ze smutnymi minami po schodach kwiatu królewskiego. Przybywali też bajarze a nawet, co niezwykłe, motylaki – druga rasa zamieszkująca Kwiatostan z czego pierwszą byli ludzie nasion, do których zaliczał się nasz bohater, którzy co noc musieli zapuścić korzenie by móc obudzić się następnego dnia – a także wierszopisarze, skrybowie i zielarze. Gdy nasz bohater wszedł do sali zobaczył, że większość miejsc przy stole została zajęta. Siedziały tam najróżniejsze osobistości i wszystkie spierały się na temat jednej sprawy. Jednak stukot obitych nóg na płatkach pałacokwiatu uciszył wszystkie spory i waśnie. 

        - A co ty powiesz, Agenorze? 

        - A co się stało? 

        - Otóż parę dni temu przywędrował do nas pewien znany pieśniarz, jego imię nie jest ważne, i gdy poprosiliśmy go o stworzenie pieśni o naszej krainie, która słynie z tego, że rosną w niej wszystkie kwiaty, wyśmiał nas i powiedział, że nie ma u nas pewnego kwiatu. Zebraliśmy się tu, aby przedyskutować ten problem. Nie wiemy czy kwiat istnieje czy też nie, jednak musimy się tego dowiedzieć. Natychmiast! 

        - Sprawa jest trudna. Nie wiem co myśleć, co myślicie wy, najtęższe mózgi Krainy Kwiecia? 

        Nagle posypały się odpowiedzi, przeczące, twierdzące, jedni powoływali się na baśnie i podania, inni odnosili się do zapisów i wykresów. Trwało to niecały kwadrans gdyż, milczący dotychczas, król wrzasnął tak przeraźliwie, że wszyscy przerwali w pół zdania.  

        - I co? – zwrócił się do Agenora.  

        - Nie wiem. To trudna sprawa. Zajrzę do biblioteki, mogę? 

        - Oczywiście. 

        Parę godzin później wrócił bez odpowiedzi na pytanie, za to z radą na problem: 

        - Nie wiem czy taki kwiat istnieje, jednak baśnie i legendy, do których odwoływali się nasi przyjaciele, uważają, że istnieje osoba która to wie. Jednocześnie, również wykresy i zapisy, do których też odwoływali się inni nasi przyjaciele, wskazują, że taka osoba istnieje i może pomóc. Chodzi o Wróżbitkę Tysiąca Imion. Ktoś musi się tam dostać i poznać odpowiedź na nasze pytanie. Kogo weźmiemy? 

        - No cóż zacny panie… To ty znalazłeś rozwiązanie naszego problemu. Uważam, że powinieneś iść. 

        - Nie wiem czy… 

        - Zasłużyłeś, zasłużyłeś, Agenorze. To tobie przypadnie ten zaszczyt.  

        - Dobrze. Podejmę się. Wyruszę jutro. Jutro o wschodzie słońca. 

        - Dobrze. Dziś damy ci wierzchowca byś wyruszył w porę. Posiedzenie uważam za zamknięte. 

         

        Koń był piękny, czarnej maści z rudą gwiazda na czole. 

        - To nasz najlepszy koń. Gwiazdor jest szybki i silny. Służy zazwyczaj do polowań lub posłom, którzy muszą się dostać gdzieś jak najszybciej. 

        Gwiazdor słysząc swoje imię parsknął. 

        - Nie potrzebuje zaopatrzenia. Jest osiodłany, więc możesz ruszać w drogę, uważaj jednak, na północy żyją stwory o jakich ci się nie śniło! 

        - Tak, tak, Treumatynie. Do zobaczenia za parę dni.  

        - Tak. Do zobaczenia! – gdy jeździec zniknął w kłębowisku ulic dodał – mam nadzieję, że w jednym kawałku.  

        Agenor wyruszył przed świtem. 

        Miarowy tętent kopyt i wszechogarniający zapach dzikich róż zaczął go usypiać. Krok za krokiem, a nasz bohater zaczął wpadać w jakiegoś rodzaju trans. Przed zupełnym zaśnięciem chroniła go tylko przestroga stajennego. Powinien uważać. Zbóje kręcą się ostatnio na drogach. Ale z drugiej strony kwiaty tak pachną, słońce świeci – grzechem byłoby nie zasnąć.  No przynajmniej coś przekąsić. Zatrzymał konia i usiadł na pieńku. W zapasach znalazł suszone mięso, kandyzowane owoce i parę butelek wody. Wziął garść owoców i popił woda. Była krystalicznie czysta i zimna. Tego trzeba było Agenorowi. Od razu się przebudził. 

        - Chodź, Gwiazdorze. Nie marnujmy czasu. My tu zwlekamy, a Wróżbitka o Wielu Imionach czeka. Wio! – spiął boki konia i z powolnego stepu przeszli do szybszego kłusu. Przez pewien czas wciąż jechali przez równiny róż, jednak od pewnego czasu przemieszczali się w gąszczu ogromnych, czarnych tulipanów. Ich zapach i wygląd wyprowadziły Agenora z równowagi. Nie był zadowolony z takiego obrotu sprawy. Lasy Tulipanowe zamieszkiwali zbójcy, a Agenor nie miał ze sobą bardzo popularnej na nich, broni mianowicie lustra. Nie dziwcie się. Większość osób wjeżdżająca na tereny Lasu Tulipanowego miała jakieś lustro. Nawet rycerze od pewnego czasu zamiast tarcz nosili okrągłe lustra z uchwytami, gdyż ich głównym zadaniem była walka ze zbójami. Popularność luster wzięła się z tego, że zbóje widząc swe odbicia uciekali tak, że się za nimi kurzyło. Niestety nasz bohater nie miał szczęścia. Podjadając w siodle suszone morele, nie zauważył dziesięciu dużych, brodatych osób z pałkami i toporami. 

        Dopiero alarmowe rżenie Gwiazdora uświadomiło Szamanowi co się stało. Było jednak za późno. Zbójcy wymierzyli kuszami i zawołali: 

        - Pieniędzy albo krwi! Krwi! Krwi! 

        - Dobrzy ludzie, ja nie mam pieniędzy. 

        - A więc krwi! 

        Nagle zza drzew wyszedł największy z nich, był to motylak. 

        - Pamiętajcie, że musimy oddać jedzenie naszym panom! 

        - Dobrze, chodźcie! Jeszcze żyjecie! Ale nie długo – zaczął się śmiać. 

        Zawiązali im oczy, i koniowi i Agenorowi. Agenora związali. Szli przez dość długi czas, aż w końcu odwiązali im oczy. Znajdowali się w ogromnej grocie. Latały po niej nietoperze, strop był popękany, a najstraszniejsze było to, że o „ściany” oparte były najróżniejsze sprzęty do odbierania życia. Noże, wielkości Agenora, włócznie wielkości dwóch Agenorów na sobie, ogromne miecze, halabardy, topory i młoty.  

        Zbójcy odwiązali naszego bohatera, popchnęli go ku ciemności z tyłu jaskini i wyszli z groty. Ciągle jednak pilnowali by więźniowie nie uciekli. 

        - Chyba mamy tam pójść, chodź, Gwiazdorze, chodź – ruszyli. Na początku było ciemno jednak zaczęło się rozjaśniać. Agenor wolałby by pozostało ciemno, gdyż tunel oświetlały… ludzkie czaszki w, które wpakowano świecące kamienie. Krok za krokiem posuwali się w głąb tunelu. W końcu doszli do większej „komnaty”. W rogach były zamontowane ogromne pochodnie, a na środku dogasało palenisko. Z najciemniejszego zakamarka wyłoniła się potworna postać. Agenor rozpoznał ją w mgnieniu oka. To był skałodżin. Z drugiego najciemniejszego miejsca wyszedł drugi. 

        - Mięsko – zawołali tubalnymi głosami, uśmiechając się potwornie. 

      • Wróć do listy artykułów